To nie jest styl
podróżowania, to rodzaj transportu jak każdy inny. Płatny! To się
zdziwiłem, jak się dowiedziałem. Tym bardziej, że budżet wyjazdu
był, co tu dużo mówić skromny. Spoko, dało się to obejść.
Jako, że do Cluj
dojechaliśmy ze wspomnianym niegdyś Wieśkiem tirowcem – o czym
nie omieszkaliśmy wspomnieć w księdze gości katedry w Cluj – to
dopiero tam się zaczęły schody ze stopem w Rumunii. Złapanie
stopa z Cluj do Sibiu okazało się dość łatwe i co ważne
szybkie. Jechaliśmy z gościem, który mimo, że dobrze mówił po
angielsku nie chciał z nami rozmawiać, i to był jeden z dwóch
wyjątków, bo jak zapewniał nas znajomy Rumun Flavio „to
niegrzecznie nie rozmawiać z towarzyszem podróży”. Do tego w
czasie 3 godzinnej trasy kierowca połowę czasu rozmawiał przez
telefon, a drugą połowę pisał smsy. Kilka razy mało w dupę
komuś nie wjechał, ale telefonu nawet na chwile nie odłożył.
Dowiózł nas na miejsce, to zgraliśmy głupa, podziękowaliśmy za
transport i jeszcze zapytaliśmy w którą stronę do centrum. Żeby
nie być wulgarnym, to napiszę, że gość miał minę
wykorzystanego, no w każdym razie nie był zadowolony.
Kolejnego stopa w Rumunii łapaliśmy z Sibiu do Bukaresztu. Tu był problem, bo na wylotówce oprócz nas stało z 15 Rumunów i z 10 cyganów. Nie! To nie to samo. Rumun jest biały, co najwyżej śniady, a nie ciemny wbrew obiegowej opinii w Polsce. Rumuni podobnie jak my cyganów nie lubią, są tam – chyba jak wszędzie – synonimem złodziejstwa, żebractwa itp. W każdym razie ludzie na tym poboczu za stopa zamierzali zapłacić, cyganie też. Przez półtorej godziny nie szło złapać stopa do Bukaresztu z dwoma wolnymi miejscami. Stwierdziliśmy, że dojedziemy do kolejnego miasta i tam spróbujemy. To się udało, a za dystans około30 km, daliśmy kierowcy 5 lei (czytaj 4,5 PLN). Talmaciu, miasto – duże słowo, okazało się pozornie lepszym miejscem do łapania. Samochody wolniej jechały, miały też więcej miejsca żeby się zatrzymać. Tyle, że dwie godziny nic złapać nie mogliśmy, tzn zatrzymał się samochód na katowickich blachach po tym jak pomachałem polską flagą, tyle że byli to Rumuni pracujący w Polsce i jechali tylko kilka kilometrów dalej odwiedzić rodzinę. Słońce paliło, głód i pragnienie doskwierało.
Kolejnego stopa w Rumunii łapaliśmy z Sibiu do Bukaresztu. Tu był problem, bo na wylotówce oprócz nas stało z 15 Rumunów i z 10 cyganów. Nie! To nie to samo. Rumun jest biały, co najwyżej śniady, a nie ciemny wbrew obiegowej opinii w Polsce. Rumuni podobnie jak my cyganów nie lubią, są tam – chyba jak wszędzie – synonimem złodziejstwa, żebractwa itp. W każdym razie ludzie na tym poboczu za stopa zamierzali zapłacić, cyganie też. Przez półtorej godziny nie szło złapać stopa do Bukaresztu z dwoma wolnymi miejscami. Stwierdziliśmy, że dojedziemy do kolejnego miasta i tam spróbujemy. To się udało, a za dystans około30 km, daliśmy kierowcy 5 lei (czytaj 4,5 PLN). Talmaciu, miasto – duże słowo, okazało się pozornie lepszym miejscem do łapania. Samochody wolniej jechały, miały też więcej miejsca żeby się zatrzymać. Tyle, że dwie godziny nic złapać nie mogliśmy, tzn zatrzymał się samochód na katowickich blachach po tym jak pomachałem polską flagą, tyle że byli to Rumuni pracujący w Polsce i jechali tylko kilka kilometrów dalej odwiedzić rodzinę. Słońce paliło, głód i pragnienie doskwierało.
Rozłożyliśmy się
z piwem i jedzeniem na trawniku pod jakąś knajpą, bo akurat tam
był cień. Po chwili wyszedł jakiś Rumun. Zrozumiałem, że chodzi
mu o picie piwa – od razu zaprzeczyłem, kamuflując browar, bo
może czepia się, że mu oborę pod knajpą robimy, potem zapytał o
kolę i jedzenie – o co mu chodziło nie miałem pojęcia. W każdym
razie po chwili wyszedł ponownie z knajpy z dużym melonem i
dwulitrową kolą. Ten jakże niespodziewany i hojny prezent
przyjęliśmy z nieukrywaną radością, po czym miałem wyrzuty
sumienia. Nie, nie dlatego że coś od niego wzięliśmy. Dlatego, że
nie uczyłem się rumuńskiego. Pierwsze co on się nas zapytał, to
czy chcemy napić się piwa, a ja zaprzeczyłem bo zrozumiałem tylko
słowa „pić piwo” i wnioskowałem, że ma do nas pretensje.
W taki sposób rozczarowani zmarnowaniem szansy na darmowy alkohol wróciliśmy
łapać stopa. Zatrzymali się dwaj Rumuni w naszym wieku. Na wstępie
wyjaśnili, że bardzo się spieszą do Bukaresztu, bo jeden z nich
musi odebrać swoje prawo jazdy z posterunku. Po chwili wiedzieliśmy
dlaczego. Na krętej górskiej drodze gość wyprzedzał na farta, a
my mieliśmy poczucie, że limit szczęścia na tym tripie już
wykorzystaliśmy. Nie mniej jednak, panowie byli tak mili, że
zawieźli nas pod wskazany adres hostelu – to się nazywa autostop!
Wypadało im zapłacić. To się zapytałem ile. Chyba z grzeczności
odpowiedzieli, że jak chcemy i ile chcemy. Gotówki mięliśmy tyle,
żeby zapłacić za hostel, resztę w bankomacie. W efekcie dostali
melona. Tak, tego samego, którego my dostaliśmy 3 godz wcześniej
od właściciela knajpy. Dodam, że kolę wypiliśmy z wódką w
hostelu. Aha w Rumunii nie pije się wódki pod kolę ani z kolą.
Nie i już!
Z ciekawych
doświadczeń autostopowych w Rumunii, to podjechał do nas furmanką
starszy pan i zaproponował transport. No cóż, miło z jego strony,
ale jechaliśmy w innym kierunku.
Wnoszę o pisanie "Cyganie" wielką literą :) Mam wrażenie, że większość coli wypiłam Wam ja :) Ania
OdpowiedzUsuńTo niewielka cena jak za Doborowe Towarzystwo i nocne zwiedzanie Bukaresztu, pozdrowienia z Polski.
OdpowiedzUsuńBywałam lepszą przewodniczką, mam trochę wyrzutów sumienia. Trafiliście na jeden z pięciu deszczowych dni w roku w Rumunii :/ A.
OdpowiedzUsuńDobrze było, Bukareszt nocą wymiata, byliśmy pod dużym wrażeniem ilości knajp i clubów zlokalizowanych na starówce. Jeszcze się wykażesz jako przewodniczka, Rumunia bardzo mi się spodobała, wcześniej czy później tam wrócę.
OdpowiedzUsuń