poniedziałek, 5 czerwca 2017

Camping w Buknari

Plan był taki, żeby po zwiedzeniu Batumi wyczilować gdzieś w tańszym miejscu. W sieci znaleźliśmy pojedyncze info o tanim campingu w Buknari, zaledwie kilkanaście kilometrów na północ od Batumi. Można tam dojechać marszrutką z przystanku w pobliżu stacji kolejki linowej. Kiedy się tam pojawiliśmy otrzymaliśmy dokładne wskazówki w iście gruzińskim stylu. Zaraz obok zebrała się grupa ludzi wyrażająca chęć pomocy. Między nimi taksówkarze proponujący korzystne ceny, ale nie po to się w namiocie śpi, żeby taryfami się rozbijać bez takiej konieczności. Jak już grupa ustaliła, czym tam dojedziemy, to jeden z gentelmanów zatrzymał właściwą marszrutkę i wsiedliśmy. Pozostał jeszcze kwestia tego gdzie wysiąść, nasłuchiwaliśmy jak to jest po gruzińsku powiedzieć coś w stylu proszę się zatrzymać” i wyszło, że AQ GAACHERET. Finalnie nie było to konieczne, bo jechaliśmy na końcowy, ale nowe hasło jeszcze zdążyło się przydać.
Warto wspomnieć, że po drugiej stronie ulicy jest sklep jedyny w okolicy. Do campingu jakieś 10 minut piechotą. Dotarliśmy na miejsce nie mając większego pojęcia co tam zastaniemy, bo internet jeszcze wtedy o tym milczał, no przynajmniej po angielsku, bo po radziecku to całkiem sporo jest. Do dziś jedyne zdjęcia w sieci są z czasów naszego pobytu naszego namiotu i schnących ręczników po prostu nie sposób pomylić.




Camping jest prowadzony przez młodego Rosjanina Żenię, oprócz niego w skład personelu wchodzi wolontariusz lub dwóch. Jedyne wymaganie postawione wolontariuszowi to komunikatywna znajomość angielskiego, bo Żenia nie radził sobie z tym w ogóle. Podczas naszego pierwszego pobytu jedyną osobą z personelu była młoda Rosjanka - Sasza. Miejsce nie jest nastawione na zysk, dlatego opłata za osobę wynosi 5 lari (8zł) za dobę. W cenie jest możliwość korzystania z kuchni, ogniska, grilla, prysznica i co najważniejsze z lodówki. Najlepsze jest to, że jest tam też sklepowa lodówka z piwerkiem i to w dodatku w sklepowych cenach. 5 lari (8 zł) za 2 litry piwa. Ponadto jest też piwo z kija (nieco drożej) gdyby ktoś widział różnicę. Rosjanie takie pili, bo twierdzili, że świeże cokolwiek to miało znaczyć (dodam, że nie chodziło o niepasteryzowane). Jeśli ktoś będzie miał ochotę na wino lub chaczapuri, to lokalsi oferują swoje usługi w gruzińskich cenach. Jedynym minusem tego przybytku jest toaleta a w zasadzie wychodek. Wiecie, ruski styl dziura w podłodze i słowiańskie skłatowanie.
Jako, że jest to jedyny lokal w okolicy to jest to też swoiste centrum społeczno-towarzyskie. Już od wczesnych godzin porannych ściągają tu wszyscy lokalsi, którzy mają jakiś biznes w okolicy lub po prostu się tam pałętają. Dlatego na porannym piwerku lub lemoniadzie spotkamy oprócz sąsiadów zza płotu, policję i ratowników z plaży. Ogólnie wszyscy żyją w zgodzie i są dla siebie życzliwi. Jeśli chodzi o gości campingu to w większości są to Rosjanie, bo i ogłoszenia o campingu są niemal wyłącznie po rosyjsku. Rosyjski camping non profit przypomina nieco komunę albo społeczności hipisów żyjących gdzieś na uboczu cywilizacji przynajmniej taki obraz mam z amerykańskich filmów. Poranna kawa razem, a bywa, że i śniadanie. Na kolację to każdy robi co ma i wszyscy się nawzajem częstują lub przedtem jest zrzutka i wspólne przygotowanie posiłku.
Pobyt w Buknari oprócz walorów wypoczynkowych miał dużą wartość edukacyjną. To w zasadzie był taki obóz językowy tylko, że za darmo. Progres jaki uczyniliśmy w nauce rosyjskiego nie był znaczny ze względu na ramy czasowe naszego pobytu, ale powiem, że rozważamy powrót tam ze względów czysto edukacyjnych.

niedziela, 21 maja 2017

Batumi - Miami wschodu

Wizyta w nadmorskim kurorcie była zaplanowana jako odpoczynek po górski trekkingu. Nasza wiedza co do miasto ograniczała się w zasadzie do sprawdzenia głównych atrakcji w trip advisorze i podśpiewywania przy winie Batumi, eh Batumi, herbaciane pola Batumi w trakcie drogi nad morze. Do Batumi podczas tych wakacji zawitaliśmy dwukrotnie, najpierw w drugiej połowie czerwca, później na początku lipca. Różnica była znacząca w pogodzie, zwłaszcza ilości opadów, temperaturze wody w morzu i  zagęszczeniu turystów przechadzających się po przymorskim parku. Bo należy pamiętać, że klimat określany jest mianem subtropikalnego, także w ciągu roku dość sporo pada z wyjątkiem lipca i sierpnia, gdzie wartość opadów jest najniższa, a jedocześnie ilość dni słonecznych największa.







Dlaczego Batumi przypomina mi Miami (w USA nie byłem)? Bo jako dziecko byłem fanem serialu Miami vice. I trudno nie znaleźć analogii w tym jakie wrażenie robi Batumi. Przy wjeździe od północy w oddali ukazują się wieżowce górujące nad miastem tuż przy miejskiej plaży, dalej mija się port i wjeżdża na miejskie bulwary. Wjazd do miasta od południa (przy naszej drugiej wizycie) to podróż przez dzielnice nowoczesnych apartamentowców by dalej wjechać na rozświetlone bulwary. Wówczas mieliśmy szczęście jechać przez miasto w środku nocy. Nadmorski bulwar, obsadzony podświetlonymi palmami, opuszczamy szyby w aucie, czuć rześkie morskie powietrze. Mijamy rozświetlone hotele i kasyna. I to jest scena jak z Miami vice, tylko, że zabrakło Ferrari Daytona jakim w serialu jeździli Ricardo Tabbs i Sonny Crockett. Zamiast tego wiezie nas gruziński inżynier swoim terenowym fordem i to aż z Przełęczy Goderdzi. Ale nie można narzekać, bo za darmo!









Podczas pierwszej wizyty w Batumi okazało się, że trafiliśmy do tego samego hostelu, co poznani dzień wcześniej w Ushguli Polacy. To co nas połączyło to najniższa cena za nocleg w mieście. Dlatego mieliśmy z kim kibicować przy wieczornym meczu Polska - Irlandia Północna. W międzyczasie spotkaliśmy się z Gruzinką Sofią koleżanką Gosi ze jakiegoś studenckiego programu w Barcelonie. Sofia jak na Gruzinkę przystało, dumna ze swojego kraju i jego walorów, przyniosła herbatę z pól Batumi i butelkę swojskiego wina bardzo mile widziany gest. Co do herbaty to już po powrocie do Polski moja Mama stwierdzała z zadowoleniem, że smakuje jak gruzińska herbata z żółtą etykietą, którą można było nabyć w czasach socjalistycznego dobrobytu. Wracając do Gruzji, to Sofia nie poprzestała na swojskich suwenirach, ale i zabrała nas do gruzińskiej knajpy na chinkali. To takie pierogi tylko lepione w inny kształt i nadziane surowym mięsem, przez co woda w środku po zagotowaniu przypomina rosół. Konsumpcja wygląda w ten sposób, że nadgryza się ciasto, wypija ten rosół i dalej to już normalnie spożywa oczywiście rękami.

W czasie rozmowy z Sofią okazało się, że w ramach promocji miasta jakaś polska piosenkarka nagrała piosenkę o Batumi. Sofia zanuciła Batumi, eh Batumi i już wiedzieliśmy, że należy się spodziewać coveru kawałka Filipinek z lat 60-tych. Internety szybko powiedziały, że chodzi o Natalię Lesz. I o ile fanem oryginału, ani coveru nie jestem, to teledysk do coveru pokazuje bezsprzecznie piękno Batumi polecam obejrzeć.
W ogóle to wszędzie w biuletynach jest napisane, że Batumi to stolica regionu Adżarskiego. Nie jest to bez znaczenia. Po pierwsze Adżarami określa się muzułmańskich Gruzinów, którzy niegdyś stanowili nawet 75% ludności regionu, w stosunku do 25% chrześcijan dziś ten stosunek jest odwrotny. Po drugie region ma swoją kuchnię. I tak najważniejsze jedzenie w Gruzji, czyli chaczapuri, ma też swoją lokalną odmianę. Ciasto drożdżowe zawinięte w „łódeczkę”, w środku ser, masło i jajko jest pyszne.

Dlaczego Batumi ma tak ugruntowaną pozycję w turystyce? Tam jest co robić. Plaża nie jest tutaj najlepsza, bo jest kamienista, woda super przejrzysta też nie jest z uwagi na kamieniste ciemne dno. Za to ogromną różnicę robi miasto, klasyczna zabudowa willowa z początku XX wieku, gdzieś pomiędzy wkomponowane kościoły i meczety. W przymorskim parku znajdziemy bambusowy las, mini zoo z egzotycznymi ptakami i niezliczone palmy. Obok wyrastają drogie hotele, kasyna i raczej turystyczne restauracje. Oprócz tego park jest pełen rozrywek na powietrzu, stoły do ping ponga i bilardu mają sporą atencję wieczorem, kiedy jest już chłodniej. Fontanny i pomniki znane z pocztówek mają wzięcie na pamiątkowych fotografiach, a promenadowe knajpy pełne są zamożnych turystów głównie z Rosji. Tak jak plaże Hiszpanii zdominowane są przez Niemców, tak te nad Morzem Czarnym przez Rosjan.


















Podczas pobytu w Batumi odwiedziliśmy jeszcze ogród botaniczny. Zazwyczaj najlepsze okazy flory nie wzbudzają u mnie żadnych emocji, ale tu ze względu na subtropikalny klimat autorzy mogli sobie pozwolić na wiele. Do tego ogród zlokalizowany jest na wzgórzu z piękną panoramą na miasto, morze i okoliczne wzgórza. Polecam zarezerwować na ten spacer 2-3 godziny i coś zimnego do picia piwerko najlepiej. Do parku dostaliśmy się i wróciliśmy autobusem miejskim koszt nieduży. Powrót upłynął nam na rozmowie z kierowcą ciekawym naszych wrażeń na temat Gruzją. Po drodze minęliśmy rafinerię. Kierowca wytłumaczył, że przetwarza się tam ropę przesyłaną rurociągiem z Baku i dalej wysyła tankowcami w świat. Co także poza turystyką tłumaczy prosperitę miasta.




Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się podmiejską marszrutką na camping do Buknari  a nie był to zwykły camping.