sobota, 1 września 2012

W Rumunii psy są wszędzie... WSZĘDZIE!!!

Nie tak dawno internet obiegały wieści o wyłapywaniu i spalaniu psów na Ukrainie przed ME. Wszystko z obawy, że bezpańskie psy mogą pogryźć jakiegoś fana piłki nożnej, tudzież żeby nikt nie pomyślał, że Ukraina jest dzika, bo biegają tam chmary psów. Obrońcy zwierząt szaleli, a zaproszenia do polubienia funpagów broniących czworonogów zaczynały już irytować. 
Ostatni tydzień lipca spędziłem w Kijowie, czyli najbardziej reprezentatywnym miejscu podczas ME na Ukrainie. Po pierwsze stolica, po drugie finał zobowiązuje do dopieszczenia miasta. Umówmy się, psy wyłapali tylko w centrum, przy stadionach, w drodze z lotniska do hotelu – słowem wszędzie tam, gdzie pojawił się statystyczny kibic/turysta. Reszta pozostała bez zmian. Do Kijowa dojechałem stopem na przedmieścia, tam ludzie żadnego turysty nigdy nie widzieli, psy chyba też nie. Powinien napisać psy i ludzie, bo o ile poza grupą meneli przez pierwsze 5 minut nikogo nie spotkałem, to piesków było z 40-50 tak na pierwszy rzut oka. Wtedy żałowałem, że krytykowana w internecie akcja wyłapywania i spalania psów nie objęła całych miast. No cóż, miałem pewne obawy przechodząc między nimi z otwartą konserwą w plecaku. Na szczęście bezzasadne. Żaden nawet do mnie nie podbiegł i tak było jeszcze kilkukrotnie przez cały wyjazd. Szczerze mówiąc myślałem, że już większej ilości psów na metr kwadratowy w życiu nie zobaczę... i z takim przeświadczeniem pojechałem do Rumunii. Byłem w błędzie. 
Już przy przekraczaniu granicy w rumuńskim Barş zobaczyłem pierwsze psy. Podobnie na stacji benzynowej i parkingu dla tirów, gdzie z kolegą rozbiliśmy namiot. Zwiedzając Cluj, Sibiu, Bukareszt, czy Konstantę utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że w Rumunii psy są wszędzie.
centrum Bukaresztu

starówka w Sibiu


ten pies spróbował kanapki z polskim pasztetem, ostatecznie zabrał nawet pustą puszkę

rumuńskie piwo Ursus - bdb

Od parków miejskich, deptaków i plaż po okolice parlamentu w Bukareszcie, wszędzie! Beztrosko spacerują, leżą na chodniku, piją wodę z miejskich fontann albo kałuż i nie szczekają. Nigdy, przenigdy żaden rumuński pies na mnie nie naszczekał. Nie biegł za mną, jak to zwykle robią polskie kundle, kiedy przechodzi się koło ich podwórka. Opowieści o takich chmarach psów zdają się podsuwać wniosek, że tam miasta są przez psy zasrane jak trawniki na warszawskim Ursynowie w jednym z filmów Koterskiego. A nie są, bo bezpańskie psy defekują gdzie popadnie, czyli głównie na ulicach i chodnikach, które w przeciwieństwie do trawników są sprzątane. Zatem, do Wiednia im daleeeeko, ale na trawnikach czyściej niż u nas. I co, głupio?
Rumunii zdają się nie widzieć problemu, w sumie się nie dziwie po 3 dniach obrazki z zalegającymi przy atrakcjach turystycznych psami, przestały przykuwać moją uwagę. Przez pierwsze trzy dni żartowaliśmy: O pies leży. Później już tylko. Ty patrz, pies na smyczy – co było znacznie rzadszym zjawiskiem. W Rumunii mistrzostw Europy – przynajmniej w piłce nożnej – nie robią, to i turystów w ilościach hurtowych się nie najedzie, więc problemu adekwatnego jak na Ukrainie nie ma! I dobrze, bo nie byłoby czym się dziwić.
U nas w Warszawie” problem znikł wraz z pojawieniem się bud z azjatyckim żarciem. Nie? To zapytajcie znajomych z prawobrzeżnej Warszawy, czy po Pradze, Targówku albo Gocławiu 15 lat temu nie biegały bezpańskie psy?
Rumunia jest naprawdę piękna! Jedźcie zanim otworzą tam budy z azjatyckim żarciem.





3 komentarze: