Nie tak dawno
internet obiegały wieści o wyłapywaniu i spalaniu psów na
Ukrainie przed ME. Wszystko z obawy, że bezpańskie psy mogą
pogryźć jakiegoś fana piłki nożnej, tudzież żeby nikt nie
pomyślał, że Ukraina jest dzika, bo biegają tam chmary psów.
Obrońcy zwierząt szaleli, a zaproszenia do polubienia funpagów
broniących czworonogów zaczynały już irytować.
Ostatni tydzień
lipca spędziłem w Kijowie, czyli najbardziej reprezentatywnym
miejscu podczas ME na Ukrainie. Po pierwsze stolica, po drugie finał
zobowiązuje do dopieszczenia miasta. Umówmy się, psy wyłapali
tylko w centrum, przy stadionach, w drodze z lotniska do hotelu –
słowem wszędzie tam, gdzie pojawił się statystyczny
kibic/turysta. Reszta pozostała bez zmian. Do Kijowa dojechałem
stopem na przedmieścia, tam ludzie żadnego turysty nigdy nie
widzieli, psy chyba też nie. Powinien napisać psy i ludzie, bo o
ile poza grupą meneli przez pierwsze 5 minut nikogo nie spotkałem,
to piesków było z 40-50 tak na pierwszy rzut oka. Wtedy żałowałem,
że krytykowana w internecie akcja wyłapywania i spalania psów nie
objęła całych miast. No cóż, miałem pewne obawy przechodząc
między nimi z otwartą konserwą w plecaku. Na szczęście
bezzasadne. Żaden nawet do mnie nie podbiegł i tak było jeszcze
kilkukrotnie przez cały wyjazd. Szczerze mówiąc myślałem, że
już większej ilości psów na metr kwadratowy w życiu nie
zobaczę... i z takim przeświadczeniem pojechałem do Rumunii. Byłem
w błędzie.
Już przy
przekraczaniu granicy w rumuńskim Barş
zobaczyłem pierwsze psy. Podobnie na stacji benzynowej i parkingu
dla tirów, gdzie z kolegą rozbiliśmy namiot. Zwiedzając Cluj,
Sibiu, Bukareszt, czy Konstantę utwierdzaliśmy się w przekonaniu,
że w Rumunii psy są wszędzie.
centrum Bukaresztu |
starówka w Sibiu |
ten pies spróbował kanapki z polskim pasztetem, ostatecznie zabrał nawet pustą puszkę |
rumuńskie piwo Ursus - bdb |
Od parków miejskich, deptaków i
plaż po okolice parlamentu w Bukareszcie, wszędzie! Beztrosko
spacerują, leżą na chodniku, piją wodę z miejskich fontann albo
kałuż i nie szczekają. Nigdy, przenigdy żaden rumuński pies na
mnie nie naszczekał. Nie biegł za mną, jak to zwykle robią
polskie kundle, kiedy przechodzi się koło ich podwórka. Opowieści
o takich chmarach psów zdają się podsuwać wniosek, że tam miasta
są przez psy zasrane jak trawniki na warszawskim Ursynowie w jednym
z filmów Koterskiego. A nie są, bo bezpańskie psy defekują gdzie
popadnie, czyli głównie na ulicach i chodnikach, które w
przeciwieństwie do trawników są sprzątane. Zatem, do Wiednia im
daleeeeko, ale na trawnikach czyściej niż u nas. I co, głupio?
Rumunii zdają się
nie widzieć problemu, w sumie się nie dziwie po 3 dniach obrazki z
zalegającymi przy atrakcjach turystycznych psami, przestały
przykuwać moją uwagę. Przez pierwsze trzy dni żartowaliśmy: O
pies leży. Później już tylko. Ty patrz, pies na smyczy
– co było znacznie rzadszym zjawiskiem. W Rumunii mistrzostw
Europy – przynajmniej w piłce nożnej – nie robią, to i
turystów w ilościach hurtowych się nie najedzie, więc problemu
adekwatnego jak na Ukrainie nie ma! I dobrze, bo nie byłoby czym się
dziwić.
„U
nas w Warszawie” problem znikł wraz z pojawieniem się bud
z azjatyckim żarciem. Nie? To zapytajcie znajomych z prawobrzeżnej
Warszawy, czy po Pradze, Targówku albo Gocławiu 15 lat temu nie biegały
bezpańskie psy?
Rumunia jest
naprawdę piękna! Jedźcie zanim otworzą tam budy z azjatyckim
żarciem.
to tak ludzie
OdpowiedzUsuńtak jak ludzie
OdpowiedzUsuńjak ludziki
OdpowiedzUsuń