Minął pierwszy dzień. Przyjechaliśmy taksówką z lotniska,
byliśmy w dwóch hotelach, 3 knajpach, zainstalowaliśmy się w
nowym miejscu pracy, a z Katarczyków, to widzieliśmy tylko celników
na biało ubranych, wbijających wizę do paszportu. Zaskoczenie nie
było, aż tak duże, bo ciocia Wikipedia przed wyjazdem powiedziała,
że Katarczycy stanowią jedynie 15% społeczeństwa, podczas gdy
pozostali to emigranci. Spacerując po ulicach Doha mamy do czynienia
z niezwykłą mieszanką kulturową. Rozmaita garderoba i kolory
skór, wcześniej takiego czegoś nie widziałem. Żeby lepiej to
zwizualizować podam udział pozostałych mieszkańców Kataru według
tegorocznych danych. Inne narodowości arabskie 13 %, Hindusi 24 %,
Nepal 16 %, Filipiny 11%, Sri Lanka 5%, Bangladesz 5%, Pakistan 4%,
pozostałe nacje 7%. Cechy wspólne? Prawie wszyscy z Azji i wszyscy
mieli do czynienia w domu z angielskim. Hindusi za sprawą Indii
Brytyjskich, Pakistan i Bangladesz również swojego czasu wchodziły
w ich skład. Sri Lanka także była zależna od Wielkiej Brytanii, a
Filipiny zostały tak wyzwolone przez USA spod wpływów
hiszpańskich, że Waszyngton zastąpił Madryt. Pozostaje jeszcze
Nepal, gdzie zjeżdżający się z całego świata himalaiści
komunikują się z miejscowymi po angielsku. Sprawa dla gości z
Europy wydawać się może dość komfortowa. Jeżeli myślicie, że
Rajesh Koothrappali, mówi śmiesznie, ale wyraźnie, to rzeczywiście
tak jest, problem jest tego typu, że mało kto tak dobrze mówi.
Rozmawiasz z Bangladeskim taksówkarzem, za chwilę z Hindusem w
spożywczym i z rzeźnikiem z Sudanu, z wszystkimi po angielsku,
którego nauczyli się w domu, w dawnych koloniach brytyjskich. Przy
czym ten język ewoluował już tam na miejscu. Czasami zastanawiałem
się czy to nadal jest angielski.
Sama mozaika kultur i religii nie jest niczym złym. Wszystko bardzo
sprawnie funkcjonuje w ramach prawa katarskiego w którym nadal za
kradzież obcina się rękę, a za obrazę emira, czy religii baty i
więzienie. Wobec tego przestępczość praktycznie nie występuje, z
wyjątkiem funkcjonujących w wysokich strefach korupcji i nepotyzmu
o których krążą już legendy wśród biznesmenów i
przedsiębiorców którzy przyjechali w interesach. Złym w
demografii Kataru jest to, że postępuje ona niezwykle gwałtownie.
W 1970 roku Katar liczył 111 tysięcy mieszkańców, w 1986 roku 389
tysięcy, a w tym roku 1,9 miliona mieszkańców. Nie jest to sprawa
dodatniego przyrostu, naturalnego, lecz ogromnej migracji. Za chlebem
przyjeżdżają głównie mężczyźni i wysyłają pieniądze do
swoich domów. Powody? Po pierwsze ze względu na to, że Katar
bardzo szybko się rozwija - wszędzie po horyzont widzimy dźwigi
budowlane – potrzeba robotników. Po drugie kobiecie znaczniej
trudniej znaleźć pracę w islamskim kraju, zwłaszcza jeśli sama
jest muzułmanką. Po prostu jest to źle widziane przez tą kulturę.
Efekt ¾ społeczeństwa Kataru to mężczyźni! Chyba najbardziej
zmaskulinizowane miejsce na Ziemi, w kraju, gdzie alkohol,
pornografia i prostytucja są prawnie zabronione! I weź tu żyj! Się
na czymś wyżyj, wyładuj emocje! Sprawa alkoholu może nie jest dla
większości emigrantów problemem, bo jeśli są muzułmanami to nie
piją, no chyba, że ci bardziej postępowi, to po zmroku jak Allah
nie widzi. Hindusi pić mogą, ale jakoś tego na świecie specjalnie
nie uskuteczniają. Inni, też jakoś specjalnie w palnik nie dają
jeśli odwiedzają na przykład Europę.
Jak sobie radzą? Chyba szczęście i spełnienie odnajdują w pracy.
Robią to niezwykle chętnie i wręcz służalczo, choć nie zawsze
im to wychodzi. W zasadzie jeśli chodzi o kwestie techniczne, to
nigdy im nie wychodzi, stąd nasz kontrakt w Katarze, ale o tym kiedy
indziej. Między naszym miejscem pracy a wspomnianym wcześniej La
Cigale funkcjonował niewielki sklep ze wszystkim. Powierzchnia około
100 m2, jedno piętro na rogu przecznicy – niemal na każdym rogu
był taki sklep. Sklep bardzo wielobranżowy, po naszemu mydło i
powidło. Można było kupić wszystkie artykuły spożywcze (z
wyjątkiem alkoholu), garderobę, buty, podstawowy sprzęt sportowy,
drobne RTV i AGD, do tego młotki, szpachle, wkręty bez kołków,
radioodbiorniki samochodowe na kasety i wiele innych, których nie
sposób wymienić.
Jak wyglądały zakupy? Wchodzę i mówią dzień dobry, idę między
regały, wybieram artykuły, zaczyna brakować mi miejsca w rękach,
podbiega Hindus i mi to zabiera, idę dalej, sytuacja się powtarza,
tyle że zakupy zabiera mi pracownik innego działu. Idę jeszcze po
….cole, nie po piwo, a następnie do kasy. Moje zakupy są ładnie
spakowane i czekają na mnie poza kolejką. Kasjer dolicza colę, za
wszystko płacę i dziękuję, otwierają mi drzwi i zapraszają
ponownie. A to wszystko dlatego, że jestem biały! Azjaci takiej
obsługi nie mają, poza ubranymi w dżalabije (prześcieradła)
Katarczykami. Powiem, że przywykłem.
Podobne sytuacje miały miejsce w wielu innych sklepach, zwłaszcza
budowlanych. Aha w Katarze nie ma marketów budowlanych, gdybym miał
kilka milionów to otworzyłbym taki market. Za to są ulice, czasem
wręcz dzielnice budowlane. Na jednym stoisku lub w sklepie kupimy
farby, na innych cement, na jeszcze innych części elektryczne. Jak
to wygląda, mówisz czego potrzebujesz i pracownicy to przynoszą,
bo zazwyczaj nie ma tego na widoku,oglądasz, podają cenę, bo nie
jest naklejona, następnie trzeba stargować 20-40 % i powiedzieć,
biorę. Biegają wokół, pakują i zanoszą do samochodu, nie
pozwolą nawet małej siatki wynieść klientowi ze sklepu do
samochodu. A co jeśli nie mają tego o co prosisz? Bywa, że
pobiegną, albo pojadą rowerem do innego magazynu, albo do sklepu z
którym współpracują i już mają. Taka obsługa.
Dlatego przechadzając się po ulicach Dohy – stolicy w której
mieszka niemal cała populacja państwa, człowiek widzi prawie
samych mężczyzn. Kobiety jeśli są muzułmańskie to ich nie widać
zza burek. Zaś Europejki i Azjatki ubierające się nazwijmy to - normalnie, jak
u nas, przykuwały zawsze naszą uwagę. Nie jest tu kwestią, że
musiały być piękne i uśmiechnięte. Nie, po prostu wyglądały
normalnie! Są też wyjątki. Hotelowe plaże i kluby – drogie, ale
z alkoholem oraz zabytkowy Souq Waqif – bazar z iście arabskim
klimatem – pełnił rolę centrum życia towarzyskiego miasta.
Bazar na którym więcej niż kupców i klientów było restauratorów
i amatorów kebaba z sziszą. Do tego wiele drogich hoteli w których
przebywały Europejki. W efekcie, to było jedyne miejsce publiczne –
poza hotelami, gdzie permanentnie było na czym oko zawiesić.
Smutne, ale prawdziwe.
Katarczycy z Polski |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz