środa, 5 września 2012

Zarobiony jak ratownik na plaży w Bułgarii.

To, że oni tam zwyczajnie się opieprzają, to jeszcze żaden powód do krytyki, bo dopóki nikt się nie topi to nie ma problemu. Każdy wie, że w Polsce ratownik na początku dnia sprawdza kąpielisko, wywiesza flagę itd. W Bułgarii przychodzi, a właściwie przychodzą bo na każdym stanowisku jest dwóch, wywieszają flagę i fajrant. O 8 rano dziwiło nas, że żaden nie wlazł do wody i nie sprawdził kąpieliska, w sumie po co przecież wiadomo, że ciepła. Jeszcze bardziej zdziwiliśmy się kiedy pływaliśmy, a ratownicy stali plecami do wody, ale co zrobić może wyglądaliśmy na dobrych pływaków. Co więcej tych dwóch, jak i masa napotkanych w najbliższych dniach pochłonięta była w pracy rozwiązywanie krzyżówek, sudoku i czytaniem gazet, do rozmowy przez telefon się nie czepiam bo można patrzeć na wodę. Z obserwacji wynikało, że przeciętny bułgarski ratownik ma powyżej 50 lat i bardzo przejmuje się swoją pracą. W końcu woda miała 25-27 °C to skurczu nikt raczej nie dostanie, morze od razu głębokie się nie robi, to może i nikt się nie utopi - zwłaszcza w Burgas, gdzie fal praktycznie brak ze względu na zatokę. 

Jednak błędem jest oceniać ich według własnej miary. Bułgarzy mają inny klimat. W południe potrzebują sjesty, bo w takim upale to się pracować nie da! W sobotę i w niedzielę to ciężko znaleźć w Warnie otwarty kebab albo zapiekanki – tak chcą zarabiać... Za to jak już wspominałem mogą pić alkohol w miejscach publicznych, mimo iż – nie rozumiem dlaczego – tego nie czynią. Ponadto podlegają prawu przyzwalającemu na 0,5 promila w wydychanym powietrzu, dzięki czemu zmęczony kierowca może bez zmartwienia w upalne popołudnie schłodzić się zimnym browarkiem.i ruszyć w dalszą drogę. Jak ja im zazdroszczę! 
Może i PKB mają o 30 % niższy od nas, bo im się pracować nie chce, całkiem pustych sklepów z napisem do wynajęcia i gorsze drogi, ale przecież to szczęście jest w życiu najważniejsze, a oni na wszystko mają czas i na zmartwionych też nie wyglądają! Takie życie nad bułgarskim morzem...

2 komentarze:

  1. propos relacji PKB do szczęścia - są inne mierniki (mieliśmy rozkminkę na ten temat pewnej nocy w właśnie w Bułgarii):
    http://www.ted.com/talks/lang/pl/chip_conley_measuring_what_makes_life_worthwhile.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadzam się z Coleyem, tylko jak pieniądze szczęścia nie dają, to wolę martwić się w mercedesie niż w autobusie, a tak na poważnie, to też miałem rozkminkę na ten temat alkoholizując się na plaży w Bułgarii z nowo poznanymi ludźmi z bdb sytuowanej klasy średniej, będzie o tym jeden z najbliższych postów, zapraszam

      Usuń