piątek, 7 września 2012

Turecki marketing, czyli jak na wszystkim i wszędzie zarobić.

Nie ma rzeczy, której nie potrzebujesz, są tylko potrzeby których jeszcze nie odkryłeś. Popularne wśród akwizytorów hasło ma codziennie zastosowanie na ulicach Stambułu, jak nigdzie indziej. Na pewno każdy słyszał, że w krajach arabskich będą Cię namawiać do towaru, tak długo aż Ci go sprzedadzą. W Turcji jest identycznie. Wszystko i wszędzie. Na ulicy, skrzyżowaniu, przejściu dla pieszych zaproponują wszystko począwszy od zimnej mineralnej, przez zapalniczkę, na biletach na jakiś event skończywszy. W okolicach atrakcji turystycznych też możemy kupić wszystko, w ofercie bilet na rejs po Bosforze od Turka, który mówi łamanym polskim i angielskim. Gość argumentuje cause my future wife is from Poland i'll give you special price, 12 euro. - Ty głupi jesteś, w informacji turystycznej te bilety są za 10 euro! Jaka żona! Koleś gdzie ty ten kebab robiłeś? - We Wrocławiu.
Mistrzowie marketingu, jeśli nie mogą się z Tobą skomunikować zaraz wołają kolegę Mehmeda, albo jakiegoś innego, który mówi kilka słów po angielsku (dosłownie kilkanaście w tym: Yes i Marlboro) tudzież innym europejskim języku, także po polsku jak ten Turek z wrocławskiego kababu. Jak wchodzisz do knajpy z kebabem, to znajdą kolegę kolegi, który potrafi powiedzieć one kebab – four lira, i są zadowoleni, że się dogadali. Podczas trzydniowego pobytu w Turcji spotkałem 3 osoby mówiące po angielsku. Gościa od którego wynajmowaliśmy pokój i dwóch filologów angielskiego, którzy pomogli błądzącym turystom w ramach ćwiczenia swojego angielskiego. Inni handlowcy chcą Ci wepchnąć przewodnik po Stambule, Sir, guide for You! I've got one already! - Where? - In my bag! – Where you from? - Poland i myślisz, że się durnia pozbyłeś, a on Cie dogania z przewodnikiem po polsku. Ręce nawet nie opadają, zwyczajnie masz ochotę mu przypierdolić. Jeszcze inni chcą byś wymienił u nich walutę po extra korzystnym kursie specjalnie dla Ciebie, pocztówki, noclegi, przekąski, czy zioło. W skrócie, to akwizytorzy level pro. 
Taka dygresja odpowiadając na wiadome pytanie Poland, oni często słyszeli Holand (Polska po turecku to Polanya, choć oni mówili Polanda – nie wiem dlaczego) i odpowiadali Amsterdam good! (sic!) Byli też tacy, którzy usłyszeli poprawnie wówczas komentowali Lukas Podolski good.
Wracając do tureckiego handlu, słowo bazar nie na darmo pochodzi z arabskiego i kręgu kultury islamskiej, choć alkohol też pochodzi, a Allah pić zabrania! W Stambule znajdziemy kilkanaście bazarów, między innymi piękny zabytkowy Wielki Bazar Kapalıçarşı. Bazar został wzniesiony w XV wieku, zaś obecny kształt osiągnął w XIX wieku. Nie, to nie Amerykanie zbudowali jako pierwsi centra handlowe. Dowód: stambulski bazar zajmuje powierzchnię 30 hektarów, ma 61 ulic z około 3500 sklepikami, 22 bramy, restauracje i kawiarnie, dwa meczety i cztery fontanny. Byłbym zapomniał, prawie wszystko pod dachem i 24h/dobę. Gdyby McDonald's i Starbucks istniały w XV wieku, to były by tam od początku. 




Jeśli chodzi o handel na tureckich bazarach to jest prawdziwy freestyle. Kupi się wszystko. Pomijam kwestie biżuterii, książek i wszystkiego innego do domu i ogrodu. Ubrania szczególnie przykuły moją uwagę. Tylko znane marki, ceny jak zwykłych ubrań w polskich marketach - raczej niskie. Do dziś żałuje, że nie kupiłem dresu...
Sprzedawcy wiedzą jak dogodzić klientowi. Pewna Europejka kupowało torebkę, model jej się spodobał, tylko marka Louis Vuitton, a ona chciała dobrać do paska D&G, który przed chwila kupiła. Nie było problemu. Turek przyniósł zaraz identyczną torebką bez loga, klientka mogła nawet wybrać wielkość pożądanego emblematu. To się nazywa produkt na indywidualne zamówienie! Podobnie było ze zmianą sprzączek w paskach i remakiem wielu innych. Change money, good price, żeby dać ludziom to czego potrzebują. Maybe it's Your lucky day?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz