niedziela, 10 marca 2013

Sylwester w Gołkowicach 2012/2013


Już w październiku zakupiłem super tanie bilety do Gdańska i żyłem z zamieram odwiedzenia Trójmiasta, tym razem inaczej niż przejazdem. Jak to w życiu była shit is happens i plany uległy zmianie. Kolega Maciek zaproponował sylwestra dla autostopowiczów. O ile z autostopem i z ludźmi w trasie mam wiele wspólnego, to ze zorganizowanymi imprezami dla takiego towarzystwa zupełnie nic. Zresztą organizacja i autostop to niejako antonimy, bo w tym stylu podróżowania, a dla wielu i życia, gro wypadków jest dziełem przypadku. Tym bardziej, że chęć udziału w imprezie zadeklarowało 240 osób, a odwiedzając niektóre domki miałem wrażenie, że było znacznie więcej.
Z racji, że pojechałem ze wspomnianym wcześniej kolegą a.k.a. Koczownik or Koczo, to na brak alkoholu i tematów do rozmów nie mogłem w ogóle narzekać. Na dodatek kilka kilometrów przed metą spotkaliśmy ludzi z którymi mieliśmy imprezować przez trzy kolejne dni. Bardzo pozytywni ludzie, rozmawialiśmy i piliśmy jakbyśmy się niepierwszy raz widzieli. Po dotarciu do ośrodka wypoczynkowego, gdzie maiła się odbyć planowana impreza okazało się, że jest jeszcze lepiej. W góralskim domku przeznaczonym na 9 osób kwaterowało w sumie 12, a atmosfera była niesamowicie chill'outowa. Alkohol lał się strumieniami. Do wieczora pękł 5 litrowy baniak z nalewką, który przywieźliśmy z sobą, a noc jeszcze młoda. Współlokatorzy okazali się równie hojni i obdarowywali swoim alkoholem, na szczególną uwagę zasługują nalewki wiśniowe i malinowe absolwentek geofizyki - Ewy i Agnieszki. Tak geofizyka, to od ropy i gazu- tego łupkowego też. Nalewki wchodziły jak woda, a nawet lepiej, bo wody się tyle wypić nie da! Noc sylwestrowa, pomijając fajerwerki i życzenia niczym nie różniła się od pozostałych dni lub nocy. Dzień któtki więc czasami ciężko określić. Szaleństwo: permanentna libacja, tańce i rozmowy w nowo poznanym towarzystwie. Dla mnie było to wielkie zaskoczenie, bo rzadko zdarza się, żeby tak się skumplować z ludźmi w kilka godzin.
Żeby nie było, że to było samo chlanie! Były też prelekcje podróżnicze, wśród których najbardziej zapadła mi prezentacja Martynki „Sen na Jawie” na której to, za aktywny udział zdobyłem moc atrakcyjnych nagród, takich jak: książkę o papieżu, DVD o Iranie – oczywiście po irańsku, publikację o lokacji Gołkowic oraz pocztówki upamiętniające wizytę papieża w Bełchatowie, w tym jedną ze specjalną dedykacją autorki prelekcji dla mnie. Oł je! I jak tu się nie cieszyć!
Wszystko ładnie, pięknie poza powrotem. Do domu dotarłem o 5:20, 2 stycznia i musiałem zmierzyć się z rzeczywistością, która wymagała bym za 2,5 godziny był w pracy. Dramat, męka, walczyłem ze snem, zmęczeniem i delirium.
Warto było, pozostały wspomnienia – choć wiele sytuacji znam tylko dzięki zdjęciom i opowieściom. Najważniejsze są jak zwykle kontakty, dzięki którym spotka się kogoś życzliwego w trasie, albo uda się z nim w taką trasę ruszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz