Już w październiku zakupiłem super tanie bilety do Gdańska i
żyłem z zamieram odwiedzenia Trójmiasta, tym razem inaczej niż
przejazdem. Jak to w życiu była shit is happens i
plany uległy zmianie. Kolega Maciek zaproponował sylwestra dla
autostopowiczów. O ile z autostopem i z ludźmi
w trasie mam wiele wspólnego, to ze zorganizowanymi imprezami dla
takiego towarzystwa zupełnie nic. Zresztą organizacja i autostop to
niejako antonimy, bo w tym stylu podróżowania, a dla wielu i życia,
gro wypadków jest dziełem przypadku. Tym bardziej, że
chęć udziału w imprezie zadeklarowało 240 osób, a odwiedzając
niektóre domki miałem wrażenie, że było znacznie więcej.
Z racji, że pojechałem ze wspomnianym wcześniej kolegą a.k.a.
Koczownik or Koczo, to na brak alkoholu i tematów do rozmów nie
mogłem w ogóle narzekać. Na dodatek kilka kilometrów przed metą
spotkaliśmy ludzi z którymi mieliśmy imprezować przez trzy
kolejne dni. Bardzo pozytywni ludzie, rozmawialiśmy i piliśmy
jakbyśmy się niepierwszy raz widzieli. Po
dotarciu do ośrodka wypoczynkowego, gdzie maiła się odbyć
planowana impreza okazało się, że jest jeszcze lepiej. W góralskim
domku przeznaczonym na 9 osób kwaterowało w sumie
12, a atmosfera była niesamowicie chill'outowa. Alkohol lał się
strumieniami. Do wieczora pękł 5 litrowy baniak z
nalewką, który przywieźliśmy z sobą, a noc jeszcze młoda.
Współlokatorzy okazali się równie hojni i obdarowywali swoim
alkoholem, na szczególną uwagę zasługują nalewki wiśniowe i
malinowe absolwentek geofizyki - Ewy i Agnieszki. Tak geofizyka, to
od ropy i gazu- tego łupkowego też. Nalewki wchodziły jak woda, a
nawet lepiej, bo wody się tyle wypić nie da! Noc sylwestrowa,
pomijając fajerwerki i życzenia niczym nie różniła się od
pozostałych dni lub nocy. Dzień któtki więc czasami ciężko
określić. Szaleństwo: permanentna libacja, tańce
i rozmowy w nowo poznanym towarzystwie. Dla mnie było to
wielkie zaskoczenie, bo rzadko zdarza się, żeby tak się skumplować
z ludźmi w kilka godzin.
Żeby nie było, że to było samo chlanie! Były też prelekcje
podróżnicze, wśród których najbardziej zapadła mi prezentacja
Martynki „Sen na Jawie” na której to, za aktywny udział
zdobyłem moc atrakcyjnych nagród, takich jak: książkę o papieżu,
DVD o Iranie – oczywiście po irańsku, publikację o lokacji
Gołkowic oraz pocztówki upamiętniające wizytę papieża w
Bełchatowie, w tym jedną ze specjalną dedykacją autorki prelekcji
dla mnie. Oł je! I jak tu się nie cieszyć!
Wszystko ładnie, pięknie poza powrotem. Do domu dotarłem o 5:20, 2
stycznia i musiałem zmierzyć się z rzeczywistością, która
wymagała bym za 2,5 godziny był w pracy. Dramat, męka, walczyłem
ze snem, zmęczeniem i delirium.
Warto było, pozostały wspomnienia – choć wiele sytuacji znam
tylko dzięki zdjęciom i opowieściom. Najważniejsze są jak zwykle
kontakty, dzięki którym spotka się kogoś życzliwego w trasie,
albo uda się z nim w taką trasę ruszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz