Pierwszym docelowym miastem na zimowym autostopie miały być
Koszyce. Miasto, jak miasto, jak to na Słowacji, czyli nieduże, ale
za to z ciekawą architekturą i ze świetnymi knajpami. Jako, że
trip był niskobudżetowy – taka niespodzianka – to noclegi były
przewidziane w ramach CouchSerfingu.
Po dotarciu do Koszyc kontaktujemy się z naszym hostem. Pierwsze
wrażenie jest raczej pozytywne. Wymiana kilku standardowych zdań
zapoznawczych i gość pyta: „Damian, Ania, znacie Natanka” ?
WTF, czy jemu chodzi o to co myślę? I słyszę po polsku:
„Papierosy palisz? Nie; Alkohol pijesz? Nie; Narkotyki używasz?
Nie; A może Harry Potter? Tak!” i już nie musiał nic dodawać,
wiedziałem, „że coś się dzieje”.
Z dalszej znajomości wynikało, że Ondrej buduje głośniki –
naprawdę zajebiste, wiem bo testowałem w środku nocy na starówce
– i interesuje się fanatyzmem religijnym. Przy pierwszym piwie w
Tabaczce (taka artystyczna knajpa – w dobrym słowa znaczeniu, nie
jak Plan B) Ondrej puścił z laptopa swój miks własnej muzyki z
kazaniami Natanka – w pewnym stanie świadomości, mocno
psychodeliczna rzecz. Jako, że z czasem byliśmy nieco zmęczeni po
całym dniu drogi z Radomia, to nasz gospodarz stosujący
ziołolecznictwo zaczął częstować różnymi specyfikami. Zaczęło
się od guarany i schizandry dla pobudzenia, a skończyło się na
…...... no właśnie. Luki są nie tylko w tekście.
Katka - koleżanka z Koszyc |
Imienia tego kolegi nie pamiętam, ale jego zainteresowania graficzne zdają się określać jego osobowość. |
W każdym
razie wieczór w knajpie był bardzo rozwojowy, szczególnie kiedy
poszliśmy na zaplecze lokalu. Własny alkohol, ziołolecznictwo, w
sumie byłem chory, gorączka, katar, to czemu się nie wzmocnić?
Tym bardziej, że łykany w hurtowych ilościach gripex zdawał się
nie pomagać. Towarzystwa przybywało i to coraz weselszego. Jeden
z uczestników o bardzo specyficznym
wyrazie twarzy i rozmiarze źrenic wyraźnie był w trakcie
gastrofazy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego
zagryzka..... mace z Radomia. Tak, też się zdziwiłem.
Na pierwszym planie Ondrej i mace z Radomia |
Wreszcie nadszedł ten moment, że trzeba było iść spać. Jako, że
nie byliśmy specjalnie w stanie, a chęci to już całkiem brakowało
do naszego planowego noclegu oddalonego o 30 minut marszu od baru, to
Ondrej zaproponował: Ja mam klucze od mieszkania mojego kolegi, to
za rogiem, tam możemy spać. Weszliśmy przez bramę z napisami
muzeum, galeria, centrum kultury i coś jeszcze.
Po przebudzeniu się stwierdziłem, że to miejsce w którym
spaliśmy, mi się nie śniło, a faktycznie takie jest.
Do prawdy, nieczęste uczucie. Zdjęcie najlepiej odda sytuację.
Co chces robit? |
Po porannej kawie poszliśmy na śniadanie i zwiedzanie miasta, ale
że zabytki to dość banalna kwestia, to ograniczę się do
stwierdzenia, że to ładne miasto i warto je zobaczyć.
Po południu trafiliśmy do kolejnego hosta. Ignacio – gość
z Chile, pracował dla jakiejś międzynarodowej korporacji. Do tego
jego współlokatorzy: Hiszpan i Polak, a także częsty gość
Niemiec. Szczęśliwie całe towarzystwo dało się ogarnąć
angielskim. Spodziewałem się, że będzie to miły host po
uzgodnieniach co do mojego noclegu. „Przenocuje was pod dwoma
warunkami:
- przywieziecie dwie butelki Soplicy orzech laskowy
- pozwolicie, że wam za nią oddam
W alkoholu mam raczej skil professional, ale tego jeszcze nie
smakowałem i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie się
zaskoczyłem. Po opróżnieniu butelek i sjeście udaliśmy się na
miasto, a konkretnie do knajpy Bernard. Świetny wystrój, fajna
knajpa, choć atmosfera zupełnie inna niż w Tabaczce.
od lewej: Ondrej, ja, Ania - towarzyska podróży, Krzysztof, Markus, Ignacio za aparatem |
Kiedy libacja z nowymi znajomymi zbliżała ku końcowi zadzwonił Ondrej: „Damian chodź na miasto wypróbujemy głośniki” I tak po kilku kolejkach wszyscy wyszliśmy na starówkę i bawiliśmy się przy utworach :wiedz, że coś się dzieje” i „gdzie jest krzyż” - który to utwór poleciłem Ondrejowi poprzedniego dnia. Wróciliśmy jeszcze na chwilę do knajpy i o 4 nad ranem dotarliśmy do domu; zadzwonił Ondrej: Damian, Ania chodźcie do mnie, przetłumaczymy Natanka na angielski i wrzucimy na youtube”. Zdecydowanie „coś się działo” w jego głowie. Na szczęście pozytywnego, dlatego też aktualnie jestem w trakcie tłumaczenia kolejnego kazania fanatycznego księdza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz