niedziela, 10 marca 2013

Natanek, schizandra i mace z Radomia

Pierwszym docelowym miastem na zimowym autostopie miały być Koszyce. Miasto, jak miasto, jak to na Słowacji, czyli nieduże, ale za to z ciekawą architekturą i ze świetnymi knajpami. Jako, że trip był niskobudżetowy – taka niespodzianka – to noclegi były przewidziane w ramach CouchSerfingu.
Po dotarciu do Koszyc kontaktujemy się z naszym hostem. Pierwsze wrażenie jest raczej pozytywne. Wymiana kilku standardowych zdań zapoznawczych i gość pyta: „Damian, Ania, znacie Natanka” ? WTF, czy jemu chodzi o to co myślę? I słyszę po polsku: „Papierosy palisz? Nie; Alkohol pijesz? Nie; Narkotyki używasz? Nie; A może Harry Potter? Tak!” i już nie musiał nic dodawać, wiedziałem, „że coś się dzieje”.
Z dalszej znajomości wynikało, że Ondrej buduje głośniki – naprawdę zajebiste, wiem bo testowałem w środku nocy na starówce – i interesuje się fanatyzmem religijnym. Przy pierwszym piwie w Tabaczce (taka artystyczna knajpa – w dobrym słowa znaczeniu, nie jak Plan B) Ondrej puścił z laptopa swój miks własnej muzyki z kazaniami Natanka – w pewnym stanie świadomości, mocno psychodeliczna rzecz. Jako, że z czasem byliśmy nieco zmęczeni po całym dniu drogi z Radomia, to nasz gospodarz stosujący ziołolecznictwo zaczął częstować różnymi specyfikami. Zaczęło się od guarany i schizandry dla pobudzenia, a skończyło się na …...... no właśnie. Luki są nie tylko w tekście.
Katka - koleżanka z Koszyc

Imienia tego kolegi nie pamiętam, ale jego zainteresowania graficzne zdają się określać jego osobowość.

 W każdym razie wieczór w knajpie był bardzo rozwojowy, szczególnie kiedy poszliśmy na zaplecze lokalu. Własny alkohol, ziołolecznictwo, w sumie byłem chory, gorączka, katar, to czemu się nie wzmocnić? Tym bardziej, że łykany w hurtowych ilościach gripex zdawał się nie pomagać. Towarzystwa przybywało i to coraz weselszego. Jeden z uczestników o bardzo specyficznym wyrazie twarzy i rozmiarze źrenic wyraźnie był w trakcie gastrofazy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego zagryzka..... mace z Radomia. Tak, też się zdziwiłem.
Na pierwszym planie Ondrej i mace z Radomia
Wreszcie nadszedł ten moment, że trzeba było iść spać. Jako, że nie byliśmy specjalnie w stanie, a chęci to już całkiem brakowało do naszego planowego noclegu oddalonego o 30 minut marszu od baru, to Ondrej zaproponował: Ja mam klucze od mieszkania mojego kolegi, to za rogiem, tam możemy spać. Weszliśmy przez bramę z napisami muzeum, galeria, centrum kultury i coś jeszcze.
Po przebudzeniu się stwierdziłem, że to miejsce w którym spaliśmy, mi się nie śniło, a faktycznie takie jest. Do prawdy, nieczęste uczucie. Zdjęcie najlepiej odda sytuację.

Co chces robit?
Po porannej kawie poszliśmy na śniadanie i zwiedzanie miasta, ale że zabytki to dość banalna kwestia, to ograniczę się do stwierdzenia, że to ładne miasto i warto je zobaczyć. Po południu trafiliśmy do kolejnego hosta. Ignacio – gość z Chile, pracował dla jakiejś międzynarodowej korporacji. Do tego jego współlokatorzy: Hiszpan i Polak, a także częsty gość Niemiec. Szczęśliwie całe towarzystwo dało się ogarnąć angielskim. Spodziewałem się, że będzie to miły host po uzgodnieniach co do mojego noclegu. „Przenocuje was pod dwoma warunkami:
  1. przywieziecie dwie butelki Soplicy orzech laskowy
  2. pozwolicie, że wam za nią oddam
W alkoholu mam raczej skil professional, ale tego jeszcze nie smakowałem i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Po opróżnieniu butelek i sjeście udaliśmy się na miasto, a konkretnie do knajpy Bernard. Świetny wystrój, fajna knajpa, choć atmosfera zupełnie inna niż w Tabaczce.
od lewej: Ondrej, ja, Ania - towarzyska podróży, Krzysztof, Markus, Ignacio za aparatem

Kiedy libacja z nowymi znajomymi zbliżała ku końcowi zadzwonił Ondrej: „Damian chodź na miasto wypróbujemy głośniki” I tak po kilku kolejkach wszyscy wyszliśmy na starówkę i bawiliśmy się przy utworach :wiedz, że coś się dzieje” i „gdzie jest krzyż” - który to utwór poleciłem Ondrejowi poprzedniego dnia. Wróciliśmy jeszcze na chwilę do knajpy i o 4 nad ranem dotarliśmy do domu; zadzwonił Ondrej: Damian, Ania chodźcie do mnie, przetłumaczymy Natanka na angielski i wrzucimy na youtube”. Zdecydowanie „coś się działo” w jego głowie. Na szczęście pozytywnego, dlatego też aktualnie jestem w trakcie tłumaczenia kolejnego kazania fanatycznego księdza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz