poniedziałek, 1 października 2012

Wycieczka do Amsterdamu

Już drugiego albo trzeciego dnia pobytu w holenderskim kołchozie trafiła się okazja wycieczki do stolicy.
Inspiratorem wycieczki był pewien gość z przyczepy obok, któremu marzyła się zabawa na czerwonej ulicy. Jednak żeby czuć się raźniej namawiał kolegę.
  • Pawełek (imię zmienione) dawaj pojedziemy na czerwoną ulicę.
  • Nie, no co Ty dziewczyna w domu czeka.
  • Dawaj nie pierdol.
  • Nie jadę!
  • No za granicą się nie liczy! A do buzi to już wcale.
  • …..namówiłeś mnie :)
Dwóch już było, ale że sama podróż do stolicy była wydarzeniem bezprecedensowym w tym gronie, to i chętnych było więcej. Statystyczny robotnik (stan umysłu) na emigracji zazwyczaj zna ze swojej nowej okolicy (po pół roku) drogę z domu do pracy i do Tesco. Zatem możliwość zmiany tego stanu rzeczy dla wielu miała charakter iście eksploatacyjny, rzekłbym nawet pionierski. Mnie i kolegów ciekawych świata wcale przekonywać nie trzeba było.
Do dyspozycji były 2 samochody, 9-cio osobowy firmowy bus i prywatne kombi kolegi. Niestety nie było chętnych by poprowadzić busa, bo każdy chciał popić w piątkowy wieczór. Jako, że w momencie składania się planu do kupy byłem jedynym jeszcze trzeźwym i szczęśliwym posiadaczem prawo jazdy, to wybór szofera był oczywisty.
Ruszyliśmy, oba samochody załadowane do pełna ludźmi i skrzynkami Jaggera. Nie była to najprzyjemniejsza jazda w życiu. Ponad godzinna podróż wystarczyła, żeby jaggerek zmęczył pasażerów, do tego w busie wysiadło wspomaganie kierownicy. Było to szczególnie uciążliwe w wąskich uliczkach centrum miasta, gdzie przeciskaliśmy się między zaparkowanymi po obu stronach samochodami oraz przez małe kładki rzucone nad kanałami – do dziś mam wątpliwości czy nie były przeznaczone jedynie dla pieszych i rowerzystów.
Ostatecznie, gdzieś udało się zaparkować, tyle że nie na długo, bo nasączeni browarem pasażerowie oddali urynę na parkingu, w tym na koła zaparkowanych samochodów. Po chwili niezbyt urocza Holenderka o głosie będącym żeńską odmianą Toma Waitsa poleciała swoim fluent english: you facking bastard, what the fucking are you doing, It's my friend's car... etc. Po tym miłym przywitaniu zdecydowaliśmy się przepakować samochody, tak na wszelki wypadek. Niestety było po północy, do tego weekend. Jednym słowem godziny szczytu w Amsterdamie, w mieście w którym i tak zawsze jest ruch. Po kilkunastu minutach krążenia po mieście koledzy z samochodu osobowego będący prowodyrami wyprawy zdecydowali, że zawracają do naszego kołchozu, bo od tego jeżdżenia to już się wszystkiego odechciało i nie pozostaje nic innego, jak tylko stargać się wódą. W ten sposób wróciliśmy na kwatery. W sumie to poza busem, w stolicy Holandii spędziłem wówczas może 3 minuty.
Na koniec dodam , że w poniedziałek dostaliśmy opierdol w pracy za wycieczkę firmowym samochodem do Amsterdamu. Nie, GPSu w samochodzie nie było. Zadzwoniła kobieta z okna, pod wypisany na karoserii busa numer telefonu... do centrali naszej firmy z wielkim żalem o publiczną urynację.
Tak wyglądał mój pierwszy wypad do Amsterdamu, na szczęście nie ostatni.

1 komentarz: