wtorek, 2 października 2012

Wytrata

Wtorek był dniem wypłaty – holenderskie betalen – każdy znał to słowo. Wówczas następowało dość dziwne zjawisko. Mimo że wszyscy mieli odłożoną większość pieniędzy z poprzednich tygodniówek, to świeży dopływ gotówki, był pretekstem do tzw. wytraty - nie wiem kto i kiedy to wymyślił.
- Karolek, na zakupach byłeś?
- No ale wytrare dziś zrobiłem, kuuurwa z 20 euro!!!!!!!
Oprócz browarów nakupił popularnego wśród tamtejszej Polonii salami 2 kategorii (najtańsze co było na kanapki, też się tego najadłem), keczupu curry, który zabijał beznadziejny smak i zapach tamtejszych wyrobów z psa pomielonych razem z budą i oczywiście kilka bochenków chleba tostowego – nie, nikt nie miał tostera – był najtańszy. Żeby nie było, że wszystko co tam robią do jedzenia jest beznadziejne, to my kupowaliśmy najtańsze żarcie. Takie czasy.
Na zakupy zwykle jeździło się firmowym busem raz na tydzień. W takim wypadku przy komplecie zajętych miejsc i przynajmniej jednaj skrzynce piwa na głowę, pomijając wódkę, wino i inne płyny było dość ciasno.
Piwo
Kupowało się przeważnie skrzynkami. Jak ktoś był w Holandii to na pewno pamięta, że tam nawet plastikowa butelka po mineralnej ma zastaw. Butelki po piwie i sama skrzynka tym bardziej. Przez to cena piwa z zastawem wzrastała niemal o połowę. Przypadkiem dało się to obejść...
Podczas swoich pierwszych zakupów wystawiłem jedną ze skrzynek na taśmę przy kasie, a druga stała na ziemi i przesuwałem ją nogą, by się zbytnio nie zmęczyć. Oczywiście poinformowałem kasjerkę in english o drugiej skrzynce, ta pokiwała głową i nabiła tylko jedną – o czym się przekonałem po sprawdzeniu paragonu. Kiedy sytuacja powtórzyła się drugi raz, to mi głupio było i wystawiałem obie skrzynki na taśmę – bo i tak było dość tanio. Jednak kiedy opowiedziałem o zdarzaniu innym ze swojego kołchozu – czytaj miejsca zakwaterowania, to byli tacy, którzy zaczęli skutecznie praktykować ten sposób i w tym wypadku po sprzedaniu zastawu z niepoliczonej skrzynki, tą policzoną piło się za 50% wartości. Bardzo atrakcyjna promocja.
Konsumpcja
Oprócz alkoholu, chleba, napojów czy mineralnej wiele się nie kupowało, w końcu każdy z domu przywiózł pół palety żarcia, od zupek chiński poczynając, przez pasztety profi i makaron, a na słoikach z gołąbkami czy kotletami skończywszy. Co drugi dzień i w weekendy obiad gotowaliśmy razem (nasza przyczepa) w pozostałe dni każdy robił jakieś suche żarcie na własną rękę. Na przykład kanapki z konserwą plus gorący kubek. Gotowanie w przyczepie makaronu, ziemniaków czy czegokolwiek innego wiązało się ze znacznym wzrostem wilgotności powietrza, w zasadzie to gładkie powierzchnie ociekały skroploną parą. Zawsze ubrania przechodziły zapachem panującym w przyczepie. Para, dym – nieważne – współpracownicy w firmie nazajutrz wiedzieli co caravanowy delikwent jadł albo palił. Ciężkie czasy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz