niedziela, 7 maja 2017

Ushguli – praktyczny przewodnik jak dostać się tam tanio

         

Ushguli reklamuje się w Gruzji jako najwyżej położoną stale zamieszkaną osadę w Europie. Po obejrzeniu zdjęć z Internetu i zapoznaniu się z krótkim opisem dowiadujemy się, że warto, bo oprócz słynnych svaneckich wież mamy dwie wieże króla Tamara  a właściwie królowej, bo był problem, że to kobieta. W wieżach chowano skarby całego królestwa przed najazdem wrogów. Bez dłuższego zastanowienia każdy stwierdzi, że to miało sens. Wioska położona na wysokości 2100 m. n.p.m. u podnóża Shkhary (5193 m n.p.m.) przez pół roku zasypana jest śniegiem i nawet w dzisiejszych czasach bywa, że jest odcięta od świata.

Dostać się tam można na dwa sposoby. Istnieje piękny trekking z Mestii do Ushguli przez Adishi Iprari, który zajmuje cztery dni. Ale po drodze jesteśmy zdani na wyżywienie w nielicznych gościńcach, bo sklepów raczej brak.
Druga opcja to droga z Mestii o długości około 40 km, niestety tylko na odcinku do Zhabeshi jest asfalt, dalej tylko droga, po której przejadą auta terenowe oraz fordy transity jeśli tylko jest względnie sucho. Trasa o długości 40 km w praktyce przeradza się w 4 godzinną mękę po wyboistej drodze ze średnią prędkością około 10 km na godzinę. Można się w nią wybrać 8 osobowym vanem Mitsubishi Delica z 3 litrowym silnikiem, napędem na 4 koła i gruzińskim kierowcą który przejedzie przez wszystkie wyboje, a na kawałku asfaltu nie obce mu jest wyprzedzanie na trzeciego na zakręcie i omijanie bydła w trakcie tego manewru. To chyba nie był przypadek, że Gruzin był kierowcą Rudego 102.

Na pokład japońskiego supervana z gruzińskim kierowcą możemy dostać się na głównym placu Mestii. Zawsze stoi przynajmniej kilka aut gotowych do wynajęcia. Koszt to 150-200 lari za trasę do Ushguli i z powrotem. W praktyce to wygląda tak: wynajmuje się rano takiego vana, jedzie 4 godziny, chodzi na miejscu kolejne 2, odwiedza jedną z dwóch knajp i wraca. Cały dzień wyjęty, a widziało się niewiele. Można wynająć auto i Gruzina na dwa dni, ale to kosztuje więcej, bo trzeba mu opłacić nocleg i dodatkową dniówkę. Koszt podróży jest za auto, także można to rozbić na 7 osób. Często wygląda to tak, że do vana wsiadają dwie osoby, a potem jeżdżą i szukają kompanów którzy się dorzucą. Z nami też tak było. Najpierw zaproponowaliśmy kierowcy 50 za dwie osoby to nas wyśmiał, a my niego. Za chwilę po nas wrócił i powiedział, że jak znajdzie jeszcze 3-4 osoby to nas zabierze za 50 lari. Pojeździliśmy z nim 20 minut nikt się nie znalazł, podziękowaliśmy i przeprosiliśmy, no nie udało się. Usiedliśmy na krawężniku, popatrzeliśmy na mapę to co chyba jedziemy do Batumi?
Za moment podjechała następna Delica. Dwie osoby w środku, mówią, że zapłacili 200 lari i jak im się coś dorzucimy to git. Ile chcesz zapytałem 20 od osoby deal!!! W międzyczasie jeszcze zwerbowali jakiegoś Czecha który dorzucił się do drogi.
Dotarliśmy do Ushguli, kierowca ogarnął nam nocleg jak twierdził najtańszy i dobry. Faktycznie było wszystko (poza Internetem) za 25 lari od osoby. Przepakowaliśmy się, zostawiliśmy wszystko co zbędne i pod górę. Najbliższy szczyt mierzył nieco ponad 3000 m. n.p.m. Jego nikczemność w sąsiedztwie pięciotysięczników można poznać po tym, że do dziś nie dosłużył się nazwy. Szlaków na szczyt też nikt nie wyznaczał, jedyne ścieżki jakie są wydeptane to dzieło krów podróżujących na pastwiska. Stok jest bardzo stromy, a nikt w trawersy się nie bawił. Dobrze, że było w miarę sucho to nie zjeżdżaliśmy na trawie. Jako, że różnica wysokości między wioską to ponad 900 metrów to po drodze na szczyt można obserwować jak zmienia się roślinność wraz z wysokością. Jest to bardzo interesujące, że poza trawą poszczególne zioła i kwiaty występują tylko na określonych wysokościach.


Podejścia zajmuje nam niecałe 4 godziny. Końcówka jest dość wymagająca, ze względu na nachylenie stoku i nieco rzadsze powietrze, ale warto! Widok ze szczytu rekompensuje trud i zmęczenie.



Schodząc  nieco spokojniej, bo już wiemy, że dotrzemy na dół przed zmierzchem podziwiamy raz jeszcze warstwowość roślin, mijamy padnięte krowy, a te żyjące schodzą z nami, bo słońce już chyli się ku zachodowi.

W wiosce już spokój, zostali już tylko lokalsi i kilku turystów, którzy podobnie jak my mieli większe ambicje niż przejść się po wiosce, zrobić sobie zdjęcie z wieżami i zjeść chaczapuri z widokiem na Shkharę. Właściciel knajpy dostrzega nas z daleka, - szto nada? piwo i chaczapuri- dawaj u mnie wsio. Tym samym rozwiązaliśmy problem rozrywki, prowiantu i napitku na wieczór. Zostawiliśmy plecaki w gościńcu i w cieniu najwyższego szczytu Gruzji popijaliśmy piwerko i zagryzaliśmy kubdari (lokalna wersja chaczapuri z mięsem). 



Dostać się do Ushguli nie było łatwo, ale wydostać się jeszcze trudniej. Dlatego już w knajpie rozpytujemy ludzi czy mają dwa miejsca wolne w aucie. Nikt nie ma bo wszyscy wpakowali do vana maksimum, żeby jak najtaniej wyszło. Od spotkanych w knajpie Polek dowiadujemy się, że spotkały dwóch Polaków, którzy także jutro szukają transportu a jakiś numer macie? Wiecie gdzie nocują? nie. No to mission impossible.
Nazajutrz wychodzimy przejść się po wiosce zobaczyć, co i jak, zorganizować jakiś transport. Spróbować wbić się do transita który wyjeżdża z Mestii o 8 rano, a wraca po południu to najtańsza opcja. Niestety wszystkie samochody zawalone pod korek. Za to zupełnie przez przypadek spotykamy wspomnianych Polaków, którzy też słyszeli od kogoś, że para z Polski szuka transportu. Spoko chłopaki Przemek i Kuba, ale w zaistniałej sytuacji to znaleźć miejsce dla 4 osób, będzie jeszcze trudniej. Ale udaje się, znajdujemy kierowcę, który żąda 30 lari od osoby, ale że jest nas czworo to kierowca godzi się na 100 lari za polską grupę do Mestii. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie okoliczność, że wsiadamy do transita z wycieczką szkolną.
Wycieczka składała się z dwóch aut, w naszym jechały tylko gimnazjalistki (jak szybko ochrzciliśmy 14-15 latki) w drugim ich koledzy. Mimo, że nie było miejsca, to dziewczęta na polecenie kierowcy usiadły sobie na kolanach, żebyśmy my mieli gdzie usiąść. Na początku lekko speszone, z czasem przyzwyczaiły się do naszej obecności i wkrótce mieliśmy tego żałować. W międzyczasie obserwowaliśmy jak to wygląda na gruzińskiej wycieczce. To tak, te ważniejsze, bardziej przebojowe i odważne uczennice siedziały z przodu, te ciche, bliżej nas z tyłu. Podsumowując, jechaliśmy zdezelowanym transitem, z wybitymi do końca amortyzatorami po offroadowej drodze. Jadąc do Ushguli nie doceniliśmy zalet terenowego vana. Teraz lataliśmy od prawej do lewej i podskakiwaliśmy na siedzeniach pod sufit. Gdyby nie to, że transit był zapakowany, to pewnie latalibyśmy po całym aucie. Przemek, który siedział przy oknie, na jednym z wybojów wpadł na nie wybijając uprzednio już poklejoną szybę. O klimatyzacji można było pomarzyć, a były i momenty, że o powietrzu także, bo kierowca nie robił sobie nic z tego, że przed nami jedzie transit z męską częścią wycieczki i wznieca tumany pyłu jadąc 5-10 metrów przed nami. Gorzej się nie dało? Na prośbę gimnazjalistek z charczących głośników poleciał mainstreamowy pop. Niestety nasze nowe koleżanki zaczęły śpiewać i bansować w rytm Rihanny, Katty Perry itp. 

W bansowaniu pomagał podskakujący na wybojach samochód, a dziewczyny nie zniechęcały się faktem, że przy większych wybojach biły głową w dach. Prym wiodła jedna z Gruzinek znająca wers piosenki : bitch better have my money, którą z tego powodu ochrzciliśmy Rihanna.  Fakt, że zaczęliśmy robić filmy i zdjęcia wesołego autobusu dodatkowo podbudował gimnazjalistki do dalszego wysiłku. Poczuł się gwiazdami, zagraniczni goście no wiecie, ale po chwili, one także zaczęły nam robić zdjęcia i kątem oka widziałem nas na fejsbukowych fotkach i powiem, że zbieraliśmy całkiem sporo lajków. Na uwagę zasługuje fakt, że w połowie drogi była przerwa na poczęstunek i odpoczynek. Zaproszono nas i całkiem dobrze podjęliśmy warzyw, owoców, chaczapuri i popiliśmy gruzińską lemoniadą. Niby nic, ale wycieczka szkolna bez fast foodów i słodyczy - szacun.

 Pod koniec drogi kiedy już wyjechaliśmy na asfalt- niektóre koleżanki przysypiały co skutkowało dodatkowym make upem w postaci szminki na czole i policzkach. Znaczy chyba głupie żarty charakterystyczne są dla pewnego wieku bez różnicy w szerokości geograficznej.

Wysiadamy kompletnie zdewastowani, wyczerpani fizycznie i psychicznie. Tydzień na Kaukazie w dziennym upale i zimnych nocach z ciężkimi plecakami był mniej wyczerpujący niż 4 godziny z gimnazjalną wycieczką. Jak dobrze, że nie zostałem nauczycielem. 

2 komentarze:

  1. Polki z knajpy pozdrawiają! :-) do zobaczenia pewnie jeszcze kiedyś na innej trasie albo w innej knajpie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpozdrawiamy i dziękujemy za pomoc w Gruzji :) do zobaczenia !!!

    OdpowiedzUsuń