niedziela, 9 kwietnia 2017

Svanecki alpinista

Budzimy się na ciężkim kacu. Mama Jasia podaje nam śniadanie. Upiekła bułki i przyniosła miód od kogoś z rodziny, kto ma pszczoły. Zazdrościmy widoków z ogrodu. Powinniśmy wyruszyć za pół godziny, ale wyjście się opóźnia. Wrócimy tutaj wieczorem, dlatego możemy zostawić prawie wszystko. Spakowałem 4 litry wody, bluzę, czapkę i kurtkę. Sporo jedzenia. Oprócz tego kamerę i wszystkie inne akcesoria jak mapa, kompas, nóż, apteczka które prawie zawsze są zbędne, ale wyjść bez nich nie sposób. Patrzymy jak wychodzi alpinista. Buty trekkingowe, wytarte dżinsy i koszulka. Żadnej kurtki, bo już dzień wcześniej popatrzył w niebo i powiedział: Zawtra żarka. Przygotował też mały plecak, którego całą zawartość stanowiły: 2 litry wina, 2 litry piwa, 0,5 litra wody. Żadnego żarcia, bo przecież jedzenie jest w górach, mała butelka wody, bo przecież wie gdzie jaki potok płynie i nie potrzebuje zapasów jak my. W ogóle to nie męczy go kac. Tak wygląda svanecki alpinista.

Upał doskwiera, zmęczeni docieramy na pierwszego punktu widokowego i robimy dłuższą przerwę. Chwilę później rozdzielamy się z alpinistą, bo jakiś jego kuzyn wjechał na górę na koniu i on z nim pogada. Okazało się, że rodzina ma tam wysokogórskie pastwisko i letni domek. My poszliśmy dalej pod górę. Widoki niesamowite, przed nami dwa wierzchołki Uszby, za nami pasmo z przełęczą którą pokonywaliśmy dwa dni wcześniej. Mijamy jeziora Koroldi lub też kałuże jak nazwali je spotkani w Gruzji Polacy, słusznie stwierdzając, że szlak się nazywa Lake Koroldi bo jakoś się musi nazywać. Docieramy do końca szlaku, dalej już tylko alpiniści. Także zawracamy, po drodze odnajdujemy Jasia u krewnych na melanżu. Mówimy, że już będziemy schodzić, odbierzemy plecaki od niego z domu i pojedziemy do Uszguli. Jak do Uszguli? Już późno odpowiadamy, że autostopem i to jest ten moment, kiedy kilku Gruzinów łapie za telefony z zamiarem obdzwonienia połowy rodziny i znajomych, żeby dowiedzieć się kto nas może tam zabrać. Grzecznie dziękujemy i się żegnamy, są tak uprzejmi i pomocni, że jest nam głupio, bo nie mielibyśmy się jak odwdzięczyć. Jeszcze na dole czeka nas odmawianie noclegu u Jasia mamy, jak już się to udało, to musieliśmy odmawiać prowiantu na drogę. Taki kraj, tacy ludzie. Gruzja jest piękna. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz