Według
internetowych forów i taksówkarza, który nas wiózł z lotniska marszrutka do Mestii
odchodzi codziennie o 9:00. Jako, że mamy
lekki poślizg, to zachodzimy na postój taksówek. Do
wyboru mamy tylko wiekowe mercedesy głównie w
budzie W124 lub W201. Tak naprawdę można wybrać tylko kolor. Ustalamy cenę z
kierowcą na 5 GEL i jedziemy 4 km na
dworzec, żeby się nie spóźnić na marszrutkę. Marszrutki odjeżdżają z pod
dworca kolejowego Kutaisi II, przy którym
jest jedyny MacDonald w mieście (łatwo
znaleźć). Jesteśmy 5 minut przed czasem, pakujemy się do transita, a chwila oczekiwania na
odjazd przeciąga się do godziny. Bo trzeba wiedzieć, że
marszrutki to prywatny biznes, a nie jakiś PKP i
kierowca nie będzie jeździł na
pusto, albo z połową pasażerów. Marszrutka za 30 GEL od osoby
jedzie około 5 godzin w tym przerwa w
bardzo gruzińskiej knajpie połączonej z domem właścicieli
pod którym przepływa niczego sobie potok by
kilkadziesiąt metrów niżej wpaść do pokaźnego zbiornika retencyjnego Jvari Enguri. Całość
bardzo ładnie położona,
idziemy na krótki spacer. Po drodze przyglądamy się
kierowcom omijającym slalomami krowy
przechadzające się po górskiej
krętej drodze i z rajdowym zdolnościom gruzińskich kierowców, które po części już
poznaliśmy w Kutaisi.
Wracamy jeszcze na moment do knajpy, żeby spróbować kubdari – czyli chaczapuri z mięsem, będącym
specjalnością Svanetii. Bo każdy
region Gruzji ma swoje chaczapuri, to jest rodzaj placka, ale o tej kuchni będzie osobny post.
Ruszamy w dalszą drogę do Mestii. Widoki po drodze dość urzekające, a slalomy po drodze między
krowami i przejazdy przez liczne na tej trasie tunele zabijają nudę w
przydługiej już trasie. Wspomniane tunele mają po 50-100 metrów długości i brak oświetlenia w środku.
Niby nic niezwykłego, ale gruziński kierowca nie włączy świateł do póki
widzi światełko na końcu
tunelu. Sytuację nieco komplikuje dziurawa
nawierzchnia w tunelach, przez co kierowcy w tych ciemnościach dodatkowo lawirują by
oszczędzić i tak już
przepracowane amortyzatory.
Dojeżdżamy do Mestii, lekko zmęczeni i obolali, bo mocno trzęsło, a
fotele 20 letniego transita dalekie są od
luksusu. Jak sobie przypomnę to i
tak nie miałem najgorzej, bo oprócz pasażerów marszrutki często zabierają przesyłki. Ja
miałem szczęście wyłożyć się na
workach z ubraniami albo poduszkami, w każdym
razie było dość miękko i
wygodniej, niż na transitowym fotelu.
Na
koniec informacje praktyczne: na Kaukazie ze przejazd płaci się przy
wysiadaniu, nawet za autobusy miejskie. Moment, w którym przyjeżdżamy jest szczególnie wyczekiwany przez właścicieli
pokoi do wynajęcia i mniejszych pensjonatów. Tu występuje kapitalizm w czystej postaci. Im później przyjechałeś, tym właściciele
pokoi są bardziej zdesperowani, bo
pokój będzie
stał pusty i nie zarobią. Dlatego wartość godzinowa na zegarku jest odwrotnie
proporcjonalna do proponowanej ceny. Nam starsza pani proponuje 15 lari za osobę, chaczapuri i butelkę wina w cenie. Ale my mamy już nasze toporne karimaty „sdiełano w
CCCP” dlatego kupujemy chleb,
chaczapuri i wino i od razu ruszamy na szlak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz