niedziela, 19 lutego 2017

Droga do Svaneti


Według internetowych forów i taksówkarza, który nas wiózł z lotniska marszrutka do Mestii odchodzi codziennie o 9:00. Jako, że mamy lekki poślizg, to zachodzimy na postój taksówek. Do wyboru mamy tylko wiekowe mercedesy głównie w budzie W124 lub W201. Tak naprawdę można wybrać tylko kolor. Ustalamy cenę z kierowcą na 5 GEL i jedziemy 4 km na dworzec, żeby się nie spóźnić na marszrutkę. Marszrutki odjeżdżają z pod dworca kolejowego Kutaisi II, przy którym jest jedyny MacDonald w mieście (łatwo znaleźć). Jesteśmy 5 minut przed czasem, pakujemy się do transita, a chwila oczekiwania na odjazd przeciąga się do godziny. Bo trzeba wiedzieć, że marszrutki to prywatny biznes, a nie jakiś PKP i kierowca nie będzie jeździł na pusto, albo z połową pasażerów. Marszrutka za 30 GEL od osoby jedzie około 5 godzin w tym przerwa w bardzo gruzińskiej knajpie połączonej z domem właścicieli pod którym przepływa niczego sobie potok by kilkadziesiąt metrów niżej wpaść do pokaźnego zbiornika retencyjnego Jvari Enguri. Całość bardzo ładnie położona, idziemy na krótki spacer. Po drodze przyglądamy się kierowcom omijającym slalomami krowy przechadzające się po górskiej krętej drodze i z rajdowym zdolnościom gruzińskich kierowców, które po części już poznaliśmy w Kutaisi.

Wracamy jeszcze na moment do knajpy, żeby spróbować kubdari czyli chaczapuri z mięsem, będącym specjalnością Svanetii. Bo każdy region Gruzji ma swoje chaczapuri, to jest rodzaj placka, ale o tej kuchni będzie osobny post.

Ruszamy w dalszą drogę do Mestii. Widoki po drodze dość urzekające, a slalomy po drodze między krowami i przejazdy przez liczne na tej trasie tunele zabijają nudę w przydługiej już trasie. Wspomniane tunele mają po 50-100 metrów długości i brak oświetlenia w środku. Niby nic niezwykłego, ale gruziński kierowca nie włączy świateł do póki widzi światełko na końcu tunelu. Sytuację nieco komplikuje dziurawa nawierzchnia w tunelach, przez co kierowcy w tych ciemnościach dodatkowo lawirują by oszczędzić i tak już przepracowane amortyzatory.
Dojeżdżamy do Mestii, lekko zmęczeni i obolali, bo mocno trzęsło, a fotele 20 letniego transita dalekie są od luksusu. Jak sobie przypomnę to i tak nie miałem najgorzej, bo oprócz pasażerów marszrutki często zabierają przesyłki. Ja miałem szczęście wyłożyć się na workach z ubraniami albo poduszkami, w każdym razie było dość miękko i wygodniej, niż na transitowym fotelu. 

Na koniec informacje praktyczne: na Kaukazie ze przejazd płaci się przy wysiadaniu, nawet za autobusy miejskie. Moment, w którym przyjeżdżamy jest szczególnie wyczekiwany przez właścicieli pokoi do wynajęcia i mniejszych pensjonatów. Tu występuje kapitalizm w czystej postaci. Im później przyjechałeś, tym właściciele pokoi są bardziej zdesperowani, bo pokój będzie stał pusty i nie zarobią. Dlatego wartość godzinowa na zegarku jest odwrotnie proporcjonalna do proponowanej ceny. Nam starsza pani proponuje 15 lari za osobę, chaczapuri i butelkę wina w cenie. Ale my mamy już nasze toporne karimaty sdiełano w CCCP dlatego kupujemy chleb, chaczapuri i wino i od razu ruszamy na szlak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz