miejski krajobraz |
Miejsce rozpoczęcia miesięcznych wakacji w Gruzji nie było przypadkowe. Po pierwsze tam jest jedno z trzech międzynarodowych lotnisk – oprócz tego Tbilisi i Batumi – po drugie i najważniejsze latają tam tanie linie z Polski i to z Chopina. To, że Gruzja jest dość modnym kierunkiem dla Polaków przekonamy się już planując wakacje, mnogość relacji z podróży jest wręcz nie do ogarnięcia. Natomiast na miejscu we wszystkich turystycznych miejscach zaraz po rosyjskich turystach często usłyszymy swojskich Januszy i Grażyny komentujących lokalny koloryt.
Jak przystało na Polaków na dorobku podróż planujemy po kosztach, ale tak żeby wszystko zobaczyć i wszystkiego spróbować. Dlatego lądujemy na lotnisku Dawida Budowniczego pod Kutaisi jakoś o piątej nad ranem, bo wtedy są niższe opłaty lotniskowe. Po kontroli paszportowej i odebraniu bagażu musieliśmy się przepakować, bo oczywiście zapłaciliśmy za jeden bagaż, dlatego jeden plecak włożyliśmy w drugi. Z boku przypięliśmy namiot i kije trekkingowe. Nie byliśmy jedyni, wokół nas całkiem sporo rodaków przepakowywało się w podobny sposób. Była ekipa z rowerami oraz kilka ekip ze sprzętem górskim.
Z lotniska chcieliśmy zabrać się marszrutką – takie prywatne busiki, zazwyczaj fordy transity albo mercedesy sprintery – ale nie zdążyliśmy, bo trzeba było wymienić walutę. Na Okęciu niestety się nie udało. Dolary i euro działają wszędzie, za to żeby wymienić złotówki albo funty to się trzeba trochę nachodzić. Była 6 rano, stopem po nieprzespanej nocy nie mieliśmy ochoty jechać, ponadto na drodze nie było ruchu. W ten sposób pozostała taksówka. To było pierwsze zderzenia z rzeczywistością, to znaczy musieliśmy dogadać się po rosyjsku. Pewnie, że się udało, jeszcze stargowaliśmy cenę i pogadaliśmy z kierowcą po drodze. Gieorgij – to nie przypadek - zaproponował, że za jedyne 200 dolari, a tak naprawdę to lari (gruzińska waluta) będzie nas woził swoim zdezelowanym mercedesem – też nie przypadek - cały dzień i pokaże wszystkie zabytki. Ponadto dorzuci butelkę swojskiego wina – naturalnego niedosładzanego (nie to co u konkurencji!) i przez to najlepszego! Szybka matematyka: 1 GEL = 1,8 PLN, PKB w Gruzji per capita cztery razy niższe niż w Polsce, także grzecznie i z uśmiechem podziękowaliśmy.
Na dwa kolejne noclegi wybraliśmy najtańszą ofertę jaka była w Internecie. W sumie to wszystko by było w porządku gdyby nie moja alergia - pościel i materace wypchane były pierzem. Gospodarze byli bardzo uprzejmi, co rano przynosili kawę i jakieś ciastka, popołudniami śliwki z ogrodu które zapijaliśmy młodym winem od sąsiada – oczywiście naturalnym i niedosładzanym. Było całkiem niezłe, a 2 GEL za litr zdecydowanie przemawiało na jego korzyść.
Co do rozplanowania domów jednorodzinnych w Gruzji zauważyliśmy wtedy, że toaleta często jest w osobnym budynku. Nie mówię tu o wychodku za stodołą, ale o normalnej toalecie z kanalizacją, światłem płytkami na ścianach i podłodze, z lustrem i umywalką. Po prostu osobny budynek specjalnie do tego celu.
Co do rozplanowania domów jednorodzinnych w Gruzji zauważyliśmy wtedy, że toaleta często jest w osobnym budynku. Nie mówię tu o wychodku za stodołą, ale o normalnej toalecie z kanalizacją, światłem płytkami na ścianach i podłodze, z lustrem i umywalką. Po prostu osobny budynek specjalnie do tego celu.
Bagrati |
Co warto zobaczyć w Kutaisi? Miasto – drugie co do wielkości w Gruzji – szału nie robi. My zakwaterowaliśmy się zaraz koło Katedry Bagrati, położonej na wzgórzu skąd roztaczała się panorama na okolicę (warto odwiedzić!). Uwaga, do gruzińskiej cerkwi wchodzimy w długich spodniach, a kobiety w chuście na głowie. Zazwyczaj można pożyczyć cerkiewną chustę przed wejściem za darmo lub za drobną opłatą od starszej kobiety dorabiającej w ten sposób do emerytury, albo po prostu zarabiającej na życie.
Pierwszy spacer po Kutaisi wywołuje bardzo dobre wrażenie. Domy z dala od centrum otoczone są krzewami i winoroślami – tego im zazdroszczę. Ulice naprawdę czyste, wszędzie widać ludzi z miotłami. Miotłę można kupić na każdym najmniejszym nawet targu. Oni codziennie zamiatają, nie wiem to jakiś rytuał czy co?! W każdym razie jest czysto i to się chwali.
Pierwszy spacer po Kutaisi wywołuje bardzo dobre wrażenie. Domy z dala od centrum otoczone są krzewami i winoroślami – tego im zazdroszczę. Ulice naprawdę czyste, wszędzie widać ludzi z miotłami. Miotłę można kupić na każdym najmniejszym nawet targu. Oni codziennie zamiatają, nie wiem to jakiś rytuał czy co?! W każdym razie jest czysto i to się chwali.
Oprócz tego warto zobaczyć pięknie położone klasztory pod miastem: Motsametę oraz Gelati. Najpierw dojeżdżamy marszrutką do tego drugiego – były prezydent Saakaszwili miał w nim inaugurację prezydentury. Motsameta jest w drodze powrotnej kilka km dalej. Nie ma akurat marszrutki, więc idziemy i po drodze liczymy, że coś się zatrzyma. Długo nie szliśmy, zatrzymał się drugi samochód, mercedes – to nie bez znaczenia. Gość zawiózł nas do drugiego klasztoru, a później wraz z nim wróciliśmy do Kutaisi. W mieście warto zobaczyć codzienne życie, normalne ceny, zwykłych ludzi, nauczyć się przechodzić przez ulicę w gruzińskim stylu i spróbować gruzińskiej kuchni w bardzo przystępnych cenach.
Gelati |
Motsameta |
Sklep jak z amerykańskiego filmu, ściany obwieszone długą i krótką bronią, stroje moro, pontony, o jest i karimata! Skolka stait? 20 GEL. Rozbój w biały dzień prawie 40 złoty za karimatę toporną jak T34, grubą i ciężką jak cały materac. Nie było innej opcji, a przed nami był miesiąc spania w plenerze. Polecamy zabrać karimaty z sobą do Gruzji. Logika, że to drugie co do wielkości miasto, wokół góry, a masa turystów tu zaczyna wakacje, więc musi być sklep z karimatami i kuchenkami turystycznymi jest tu błędna. No cóż, przynajmniej kuchenkę mieliśmy z sobą, rzecz jasna spirytusową, bo sprężonego gazu nie można zabrać na pokład samolotu.
Nasze pierwsze dwa dni w Gruzji minęły na poznawaniu gruzińskiej rzeczywistości, kuchni i nauce komunikacji z ludzmi, co nie byłoby możliwe bez ich życzliwości. Wnioski po dwóch dniach: to będą świetne wakacje, ale największym błędem było to, że nie posiedzieliśmy trochę nad rosyjskim, bo jedyny kontakt z językiem angielskim w Kutaisi, poza informacją turystyczną, mieliśmy w ramach tej ulotki.
rzeka Rioni |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz